Page 14 - MB 91
P. 14
biznes
PRZYSZŁOŚĆ SKLEPÓW
STACJONARNYCH
Jeśli jesteś z przełomu lat 80. i 90., to wiesz, że wystarczyło mieć samochód wypeł-
niony po brzegi towarem, dać znać kilku osobom i jakimś cudem w czterdzieści
minut było po sprawie, a puste torby dawały poczucie sukcesu.
Agnieszka Socha, Dochodowy Sklep Stacjonarny
ikt nie chciał paragonu, brał, co było, bez mierzenia mówiąc w myślach do siebie: „Za tyle, za ile oni sprzedają,
i ściskał swój nabyty skarb mocno przy sercu, żeby nie to ja nawet nie kupuję. Nie mam szans”. Społeczeństwo lepiej
Nstracić zdobyczy. Cieszyliśmy się ze wszystkiego. Nawet zarabiało, było nas już stać na wyższe ceny, ale wychowanie
jeśli to nie było dla nas. Z lepszych papierosów dla dziadka, w konkretnych okolicznościach, historia i zakotwiczone przy-
z garnka dla mamy i przykusego sweterka dla brata. zwyczajenia pchały i wciąż pchają mnóstwo ludzi tam, gdzie
Potem wystarczyło postawić ladę i rozwiesić trochę towaru. taniej. Nawet jeśli nie oznacza to lepiej. Chęć posiadania towa-
Nie musiało być ładnie. Byleby na półkach było coś więcej niż rzyszy i tak wszystkim nam. To nieodłączna cecha kapitalizmu.
mityczny już ocet.
Kiedy markety wyrosły w Polsce jak grzyby po deszczu, oka- EFEKT DRUGI!
zało się, że sprzedawać można inaczej, niż tylko posiadając Oni mają tanio. My też musimy mieć tanio!
towar. Że trzeba go ułożyć w konkretny sposób i wyekspo- Obniżanie cen towarów kupowanych drożej niż molochy to
nować cenę, a oprócz tego wszystko to podać w ładnych, było i jest zabójstwo dla kieszeni. W końcu tyle zarobisz, ile
kolorowych opakowaniach, z muzyką w tle. Przychodzi nam narzucisz marży. Nie ma innej drogi. Producenci się cenili,
automatycznie do głowy cytat z komedii: „Marian! Tu jest jak- wierzyli w swój produkt, żyli w przeświadczeniu, że nikt nie ma
by luksusowo!”. Oprócz tego te ilości, półki uginające się pod lepszego towaru niż oni, trzeba zapłacić, bez marudzenia.
ciężarem. Dwadzieścia rodzajów makaronu, pieluchy jedno- Więc płacimy. A klient przychodzi i kręci jawnie nosem na
razowe? Jak to możliwe?! kwoty na paragonie. Wprawdzie w markecie przy kasie nie
Wtedy po raz pierwszy zatrzęsło sklepami. przechodzi mu słowo „rabat” przez gardło, bo jak to tak, tam
się nie dyskutuje. Ale z nami? Z nami można. A nawet trzeba.
EFEKT PIERWSZY! W końcu to prywaciarz, pałac ma za miastem z ciężko zaro-
Oni mają dużo. My też musimy mieć dużo! bionych pieniędzy klienta. Niech się tak nie obnosi. Da rabat
Kupowanie na potęgę, byleby dorównać i móc powiedzieć, porządnemu człowiekowi.
że też mamy wybór. Strach przed utratą jakiegokolwiek zarobku ugina nas jak
Syzyfa pod kamieniem. Zgodzę się na rabat – klient zostanie
Naśladowanie wielkich molochów z niedoścignionym kapita- ze mną. Owszem, do czasu, kiedy osiedlowy market nie da
łem było i wciąż jest drogą do autodestrukcji. tego samego taniej. Nie ma sentymentów. Przecież mamy
pałac. Nikomu nas nie szkoda.
Niedługo potem konkurowanie między marketami oparło się
na walce ceną. Przy marżach bliskich zeru lub sprytnie obli- Gdy ogromna ilość towaru i jego niska cena przestały być
czonych promocjach, które i tak w obliczu masowych zakupów głównymi czynnikami sukcesu, weszliśmy w wirtualną rzeczy-
dawały zysk z ilości, markety prześcigały się w ofertach ceno- wistość. Teraz można mieć już wszystko bez wychodzenia
wych. Nierzadko robiliśmy wielkie oczy na ceny na ulotkach, z domu. Podczas bezsennej nocy, niekoniecznie w godzinach
12